czwartek, 13 czerwca 2013

California dreaming



Podobno nie tak łatwo dostać wizę amerykańską. Podobno nawet trudno. Podobno zadają tysiące absurdalnych pytań, jest niemiło i z miejsca jest się podejrzanym o międzynarodowy handel organami. Podobno łzy, dramaty i same problemy.
Jakoś mnie to nie martwiło, zawsze mówiłam sobie, że świat na Stanach Zjednoczonych się nie kończy, mimo że duże, piękne, bohaterskie i tak ikonowo opisane przez Kerouac'a. Jakoś byłam spokojna i w pełni akceptowałam możliwość, że uprzejmie mi odmówią, odeślą z kwitkiem i Kalifornia będzie musiała poczekać. Tak na prawdę poszłam tam tylko po to by spróbować, trochę tak jak się gra w totolotka, wymyślając w głowie inne plany na październikową podróż.
Procedura nie jest wcale tak bardzo upierdliwa. Po wypełnieniu formularza i opłacie wszystko idzie całkiem sprawnie. Bramka, jedna, druga, trzecia, okienko sprawdzające, okienko rejestrujące, numerek, czekanie, pan Konsul z telewizora umilający czas swoim przeuroczym 'przejrzystość', 'rzetelność', 'rzeczywistość'. Nie wiem jaki sadysta, tj. tłumacz polski, filolog oświecony dokonywał tego przekładu i tak naszpikował to przemówienie naszymi szeleszczącymi polonizmami, ale żal mi trochę było tej uśmiechniętej szczęki pogrążonej w uprzejmym grymasie nadnaturalnego wygięcia.
Były 4 okienka, zmieniające się cyferki, ja z numerkiem 55 i jakieś podekscytowne szepty kolejkowych towarzyszy.
Pan był młody, mówił po polsku i był bardzo miły. Wypytywał z kim, gdzie, po co, za co i dlaczego. Na jak długo i co planuje po powrocie. Wszystko szło dobrze dopóki nie przekartkował mojego paszportu. Może nawet byłby  pod wrażeniem moich stempelków, gdyby nie jeden z nich. Duża niebieska gwiazda i ogromny nieznoszący sprzeciwu napis: République Islamique de Mauritanie. Szybkie, prześwietlające spojrzenie, lampka nad głową i jeszcze więcej pytań. I bardzo dużo pisania. I pisania. Szybkiego pisania.  Prawdopodobnie, całkiem możliwe, a nawet z pewnością wiedzą już o mnie wszystkie Zjednoczone  służby. O mnie i o mojej tajemniczej, tygodniowej mauretańskiej przygodzie.
Musiałam jednak czymś Pana urzec, może lubi blondynki, może miał  po prostu dobry dzień, więc padło w końcu to magiczne: 'Pani wiza będzie ważna przez 10 lat''.
Wczoraj odebrałam paszport. Duże żółte pouczenie: ' Ta wiza nie gwarantuje wjazdu na terytorium Stanów Zjednoczonych'. Expiration date: 04JUN2023.
Kupuję bilet. I modlę się żeby ww. służby nie rewidowały mnie doszczętnie na lotnisku i nie doczepiały ogona na całą podróż. W myślach wypożyczam już stary wóz bez dachu i mknę przez kalifornijskie wybrzeże...

2 komentarze: