wtorek, 25 grudnia 2012

A





reisefieber. nic więcej nie umiem zapisać. biorę notes i długopis. będę pisać. nie będę produkować lęków. 28 negatywów. 7 slajdów. pudełko filtrów. najbardziej boję się, że przegram ze słońcem i zdjęcia będą kiepskie. no i że się zakocham. że zapadnę na tą słynną afrykańską chorobę- że już zawsze będę do niej musiała tęsknić, wracać i ją kochać. kochać afrykę?

niedziela, 23 grudnia 2012

Lizbona, 12/2012

dwa weekendy temu, 3832 km powietrznych zachwytów stąd, po cieplejszej stronie mocy, już na samym zachodnim koniuszku Mamy Europy moje oczy cieszyły się słońcem. prawdziwym. ciepłym. trochę nierealnym po kilku tygodniach naszej szarej polskiej nędzy.

cytryny jeszcze zielone. wolno dojrzewają w zaczarowanych podwórzach. chyba tylko one nie widzą kryzysu, który jest wszędzie.

tak, tak, pierwszy raz zobaczyłam kryzys. nie słowo w tysiącach echa powtarzanych w radio. nie, nie- taki prawdziwy ludzki kryzys na ulicach. jakiś żal na twarzach, szybciutko tłumiony kieliszeczkiem porto w małej kawiarence na rogu. jakieś domy opuszczone, wynędzniałe, ziejące samotnością i zapomnieniem. jakieś ceny za małe, życie za tanie, a mimo to wieje niepewnością jutra. jakiś czas co jakby się trochę zatrzymał i Portugalii chyba nie chce się już biegać dalej.

o właśnie bieganie. miał być maraton, a maratonu być nie mogło. pan Achilles zmęczony tureckimi wojażami z góry i pod górę odmówił posłuszeństwa. ale nie szkodzi. były za to  sardynki pachnące całym oceanem, cynamonowo- jajeczne pastel de nata, były 2 ciepłe noce gdzie migawka strzelała bez opamiętania szukając najlepszego dla siebie czasu. długiego czasu. była też jedna z najlepszych na świecie kolekcja  japońskich grzebieni, które  tak uwielbiam, aż w końcu było fado, piękne, smutne fado w małej piwniczce na końcu całego europejskiego świata











 

czwartek, 13 grudnia 2012

okruchy słońca, krople ciepła








przez zmrużone oczy, przez domkniętą przysłonę wpadają okruchy słońca.
na języku smak migdałów i słodkiego budyniu
w głowie szumi porto
 ocean szumi
 
oddychamy światłem
jasnością
migotaniem
 do kieszeni chowamy krople spadającego ciepła
 

czwartek, 6 grudnia 2012

razem


Mało tu o Tobie. Może jeszcze nie mam takiej odwagi. Może po prostu  przyzwyczaiłam się , że jesteś cieniem moich myśli i nie chcę zbyt mocnego światła. A może najzwyczajniej i najegoistyczniej na świecie chowam to miejsce dla siebie.

Nie znasz tego adresu, nie czytasz mnie, choć wiesz że istnieje. Ciągle zwlekam żeby Cię tu przyprowadzić, ciągle produkuję nowe wymówki. Głównie dla siebie oczywiście. Że i tak trudno mi pisać, a jeszcze trudniej byłoby pod Twoim czujnym okiem. Że nie chcę żadnej presji, że nie może mieć dla mnie znaczenia co myśli o mnie ten co czyta. Że anonimowość, choćby pozorna jest dla mnie bardzo ważna. Dystansująca i dająca oczyszczenie. Piszę o sobie, o nas stojąc z boku. Piszę dla siebie i nie  może być na sekundę inaczej. Piszę i chcę żeby było to prawdziwe.

Ale jednak tu JESTEŚ. W każdym słowie, w każdej sylabie. Patrzysz na mnie i uśmiechasz się swoimi  łagodnymi wilczymi oczami. To przecież z Tobą uciekam na końce świata. Z Tobą śledzimy gwiazdy i śpimy w jednym śpiworze. To przecież Twoja dłoń zaciska moją. To przecież dla Ciebie mój strach przed Afryką ma mniejsze oczy. Z Tobą, o Tobie, dla Ciebie.

Dziękuję, że Jesteś.




Ps- a jutro przywita Nas Lizbona :-)
 
 
 
 

wtorek, 4 grudnia 2012

11/11/2012 dzień świra








Dzień świra. Może lepiej że piszę to po czasie, dystans i szersza perspektywa potrzebne w dużych dawkach. Wcześniej były dreszcze i czkawka. Bo jak można żyć w takim kraju. Jak to możliwe, że ta ojczyzna tak mało ojcowska, a tak bardzo ześwirowana. Pełna żali, frustracji i braku odpowiedzialności.

Biegam z aparatem i uwierzyć nie mogę. Nie mogę po prosu i koniec. Jedni przeciwko drugim. Drudzy już czekają na trzecich. Trzeci nienawidzą czwartych. I tak dalej. Wojna podjazdowa i zaczepna trwa. Palą się pochodnie, fruwa bruk z chodnika. Dżungla, dżuma i narodowe ciemności. Płaskie postulaty, wulgarne okrzyki, twarze zamaskowane, krok wojskowy.

Moje pierwsze doświadczenie korespondenta wojennego . Wstydzę się. Za tych pomylonych żołnierzy. Za ideę, która karze palić, niszczyć, nienawidzić. Za łyse głowy i łyse serca. Za barykady z ludzi. 

Nie chcę wojny w moim kraju.


















 

czwartek, 8 listopada 2012

każdego dnia inną wkładam sukienkę/ Islandia 2012 ( vol3)

 











































Nie wyglądam przez okno. Zasypiam, śpię, lub o spaniu ciągle myślę. Mój zegar nie chce się przestawić i bardzo źle znoszę te zbyt wczesne wieczory ciągnące się w nieskończoność. Deszczowe poranki, pochmurne południa, każdego dnia coraz bardziej szare. Zamknęłam się w 4 ścianach i od 2 dni tworzę tu swój mniej szary świat. Wracam. Wspominam. Słowami dotykam zdjęcia.Przyglądam się sobie z 3 rolkami filmu zamknięta w łazience.

Niedługo przeprowadzka. Zaczynam pakowanie, stoją w przejściu pierwsze kartony. Pogodzenie się z przemijaniem i tymczasowością nadal jest dla mnie bardzo trudne. Za trudne.

Po kilku późnych godzinach spędzonych na szukaniu, przeglądaniu, czytaniu, rozumieniu wszystkiego nt. Mauretanii- podjęłam decyzję. Mam miesiąc żeby przestać się bać malarii, zaminowanych pól wokół torów kolejowych i złych ludzi. Wdech i wydech. Niczego nie żałować.